W skrócie

Shannon to zbuntowana nastolatka. Po śmierci matki traci jedynych przyjaciół i cel w życiu. O wszystko obwinia ojca i jego nową narzeczoną.
Zagubiona i samotna błąka się ulicami Londynu niemo błagając o pomoc. Słyszy wyzwiska i obelgi. Traci wiarę.
Pewnego dnia, na jej drodze staje chłopak o zielonych oczach. To właśnie w nim widzi swoją nadzieję.
Czy nieznajomy pomoże Shannon? Czy odejdzie tak jak wszyscy?

sobota, 20 grudnia 2014

IV

Lisa




     Drugi semestr w prywatnej szkole im. św. Wojciecha jest wyjątkowo męczący z powodu nauczycieli. Coś o tym wiem. 
 - Mam jedynie dwa zagrożenia z pierwszego półrocza, a oni zachowują się jakbym już teraz miała nie zdać.
- No co ty, na pewno tak nie myślą! To oczywiste, że sobie poradzisz. Ty zawsze sobie radzisz! Mam rację, Cloe?
   Ta lizuska to moja przyjaciółka na ten tydzień. Naprawdę nie mam pojęcia dlaczego padło na nią.
- Liss, jeśli popracujesz nad  matematyką, później nie powinnaś mieć takich problemów z chemią, a co za tym idzie poradzisz sobie z biologią. Nic prostszego.
   Natomiast to Cloe-Optymistka, moja przyjaciółka od początku liceum. Skupmy się może na niej. O tamtej już nie pamiętam.

    Kiedy przekroczyłam próg tego ekskluzywnego i niesamowicie drogiego liceum w oczy rzuciła mi się dziewczyna o równie ekskluzywnych i niesamowicie rudych włosach. Naprawdę rudych! Byłam pewna, że są farbowane, dlatego nasza znajomość rozpoczęła się pytaniem o naturalność jej włosów. Może trochę głupio, ale jak widać było warto.
    Nie od razu stałyśmy się przyjaciółkami. Właściwie to mnie nienawidziła. Chyba właśnie przez to dziwne pytanie. Choć według mnie moje zdziwienie kolorem jej włosów było jak najbardziej uzasadnione. Gdybyście tylko widzieli ten odcień...
   Wróćmy może do przełomowego momentu w naszej znajomości. Jak to zwykle bywa, zaczęło się od projektu. Byłyśmy razem w grupie i za zadanie przydzielono nam  przetłumaczenie na francuski jakiegoś tekstu z Biblii. Obie uznałyśmy, że nie chce nam się tego robić, więc czas przeznaczony na projekt spędzałyśmy plotkując. Stopniowo się poznawałyśmy, aż nagle okazało się, że słuchamy tej samej muzyki, kręcą nas ci sami chłopcy i kochamy te same sklepy. Sklepy zdecydowanie przełamały lody.
    Chyba właśnie od tamtej pory stopniowo zaczynałyśmy stawać się jednym organizmem, Jeszcze bardziej zbliżyła nas jedynka z projektu.





   Wychodzimy z klasy i wpadamy na Jane i Austin. Mówimy na nie Jane Austen. Rozumiecie?
- Idziemy dzisiaj do 'Holly'? - Pyta Jane. Jest wysoką, długonogą blondynką. Mogłaby się ze mną mierzyć w konkursie na najbardziej popularną dziewczynę w szkole, ponieważ ma bardzo dobre warunki, gdyby nie to, że Austin to jej bliźniaczka. Są identyczne, a królowa może być tylko jedna. Przykro mi.
- W sumie czemu nie. Muszę odreagować.
Spoglądam na Cloe. Ta kiwa głową nie przerywając klikania w komórce.
    Austin szczerzy się i łapie nas pod ręce. Jane zarzuca włosami i zaczyna paplać o swoim byłym, który nie daje jej spokoju. Śmieję się, ponieważ sposób w jaki blondynka gestykuluje zawsze potrafi mnie rozbawić.
    Po chwili wyłączam się i wspominam. Zastanawiam się czy mogłabym być teraz w innym miejscu z innymi ludźmi, Chcę wiedzieć czy gdyby półtora roku temu nic się nie zmieniło, to czy teraz byłabym szczęśliwsza?






     Holly to dość spora kawiarenka, która stała się naszym codziennym miejscem spotkań od kiedy Austin rzuciła plotką, że pracuje tu Hillary Duff. Oczywiście okazało się to kłamstwem, ale kawiarnia przypadła nam do gustu, więc ją ochrzciłyśmy i stała się naszym azylem.
    Siadamy tam gdzie zawsze i czekamy na kelnerkę, jednak nikt do nas nie przychodzi. Dziewczyny zaczynają o czymś gawędzić. Dopiero zauważam, że przyczłapała się za nami moja tygodniowa przyjaciółka. Niestety imienia nie pamiętam.
    Podnoszę się rozdrażniona, zbieram zamówienia od dziewczyn i ruszam w kierunku pseudo-baru. Na krześle siedzi dziewczyna z rudymi włosami spuszczonymi na twarz i pochylona nad zeszytem bazgra jakieś nuty. Jeszcze bardziej wytrąca mnie to z równowagi. Co za beznadziejny przypadek, jeżeli chce zarobić to niech się bierze do roboty.
- Przepraszam, ale wydaję mi się, czy ty tutaj pracujesz? - Pytam uprzejmie.
Dziewczyna nie reaguje. Olewa mnie? Poważnie? Denerwuję się jeszcze bardziej.
- Osobiście znam twoją szefową i jeżeli w tej chwili nie podniesiesz tego swojego rudego łba, to możesz być pewna, że wylecisz stąd na zbity pysk w tempie ekspresowym!
     Nastolatka w końcu orientuje się, że ktoś przy niej stoi i podnosi głowę. Znam tą twarz. Znam to zagubienie i rozkojarzenie.
- Caroline?
Dziewczyna stara się skupić na mnie wzrok, W końcu jej się udaje i widzę jak powoli mnie rozpoznaje. Moje związane w idealny kok blond włosy, które niegdyś były wiecznie rozpuszczone, moje niebieskie oczy i mój malutki pieprzyk przy lewym oku. Błądzi spojrzeniem po mojej twarzy, po każdym szczególe, tak jakby nie mogła uwierzyć, że to naprawdę ja.
- Caroline, poznajesz mnie? - Pytam niepewnie.
- Lisa?
    Jej głos stał się bardziej melodyjny. Słyszałam, że poszła do szkoły muzycznej, Widać efekty.
- Pracujesz tutaj?
 Caroline chwile na mnie patrzy, aż w końcu odwraca speszona wzrok i zamyka zeszyt.
- Tak. Chcę zarobić na wyjazd do Paryża. - Patrzy na swój pierścionek z jadeitowym oczkiem.
- Ze szkołą? - Pytam by nie utknąć w niezręcznej ciszy.
- Mhm - kiwa głową. - Mamy tam zagrać koncert. - Spogląda w stronę mojego stoliku, przy którym dziewczyny zaczynają się niecierpliwić.
- To fajnie.
- No fajnie.
   Chwilę jeszcze stoję. Chciałabym ją uściskać, zapytać czy z babcią wszystko dobrze, poplotkować o chłopakach. Tak jak kiedyś. Ale nie mogę. Wiem, że to by nie przeszło. Za dużo się wydarzyło by teraz tak po prostu to odrzucić. Już do końca jesteśmy skazane na półsłówka i niepewne spojrzenia.
- Chciałaś coś zamówić? - Jej głos wyrywa mnie z letargu.
- Tak, 2 razy średnie cappuccino i 3 razy zwykła czarna.
  Odsuwam się kiedy wstaje.
- Okej, już robię.
Zaczesuje włosy i dostrzegam, że doszły jej dwa nowe kolczyki w lewym uchu.
   Odwracam się i chcę wrócić do stolika, ale przypominam sobie o czymś i się zatrzymuje.
- U 'Holly' kelnerki zawsze zbierają zamówienia.
Caroline odwraca się zdziwiona.
-Co?
- Mówię, że tutaj to kelnerka podchodzi do klienta i bierze zamówienie, nie na odwrót.
Caroline przygląda mi się, Marszczy brwi i mówi:
- Okej, dzięki. Postaram się zapamiętać.
Odwraca się i energicznie odchodzi.
    Czyżbym ją uraziła? Nie chciałam żeby tak wyszło. Skonsternowana wracam do stolika.
- Znasz tą dziewczynę? - Pyta Jane. Reszta przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Czuję na sobie spojrzenie Cloe.
- Tak - mówię i obracam swój pierścionek, z którym nigdy się nie rozstaje. Przeglądam się w jego jadeitowym oczku.




sobota, 4 stycznia 2014

III




- Mam dość!
     Simona zawsze wie jak zbudzić nieboszczyka. Jednak dziś jej krzyki docierają aż po piekło.
Dlaczego?
Sama nie wiem. Dziś byłam grzeczna. Schodziłam jej z drogi, nie odzywałam się do niej, gdy sobie tego nie życzyła. Nawet powiesiłam pranie. Tak właściwie, to ja powinnam w tej chwili krzyczeć na nią. Ponieważ znów to zrobiła.

         Nasz dom to jedno, wielkie muzeum. Każda ściana jest obwieszona rodzinnymi portretami. Są tu od pokoleń i prawdopodobnie będą tu jeszcze przez następne wieki. Obraz z tego stulecia to podobizny mnie, pana Parkera i mojej mamy. Wisiał tu przez 16 lat. Jednak po miesiącu od pogrzebu  Simona zdjęła nasz portret i powiesiła gorszą replikę, na której zamiast mojej rodzicielki widniała ona. 
         Już pierwszego dnia, gdy tylko go zobaczyłam od razu go zdjęłam i wyrzuciłam do śmieci. Pojawił się po jakimś czasie, więc zrobiłam to samo co poprzednio. Mój ojciec musiał rozmawiać z Simoną, ponieważ to badziewie zniknęło mi z oczu. Aż do dziś.


- Słucham?
  Jestem spokojna. Dorosłych to zawsze wyprowadza z równowagi.
- Nie bądź bezczelna!
Sssyk.
- Od zawsze próbujesz mnie zniszczyć!
Sssssyk.
- Tak trudno jest ci się pogodzić z tym, że twój ojciec jest ze mną szczęśliwy?!
Ssssss...
- Szczęśliwy?
- Tak.
Widzę jak się uspokaja, jak wierzy w to co mówi.
- Jesteś taka naiwna. Gdyby był naprawdę szczęśliwy nie płakałby po nocach. Myślisz, że jest szczęśliwy, tak? To dlaczego tak rzadko bywa w domu?
- Przecież pracuje.
 Zapał Simony przygasa.
- To nie stanowi problemu. Gdy żyła mama potrafił urwać się z pracy, byle tylko spędzić z nami kilka dodatkowych godzin - nieznacznie podnoszę głos.
- To prawda.
Głupieję. 
- Praca nie stanowi problemu. Ty go stanowisz.
Patrzy na mnie. Jej spojrzenie jest chłodne. Prawdziwe.

Wychodzę.

         Jestem blokadą. Ścianą, przez którą ludzie próbują się przebić. Chcą mnie pokonać, by znów zacząć wierzyć. By czuć. Jestem problemem. Zawsze nim byłam. Moi rówieśnicy nie rozmawiają ze mną, bo jestem przykładem na to, że istnieją osoby, które się nie cieszą. Jestem szarością w ich kolorowym świecie. Nie podchodzą do mnie, by nie stracić kolorów. Boją się, że przeze  mnie dowiedzą się co to  ból, czym jest rozczarowanie, co to znaczy rozpacz. Ja wyniszczam.



problem/szmata/śmieć/sama/głupia/głupia/odejdź/zawiodłaś




         Moje spóźnienia to już tradycja. W domu powinnam być o 8;00 , przychodzę na 9;00. Jednak teraz jest 10;03, a ja jestem dobre 4 km od domu. Gdybym została w parku i przesiedziała tam, jak zwykle do tej 9, to może teraz nie błądziłabym w ciemności po prawie pustej ulicy. Jedynymi żywymi istotami w promieniu 50 m oprócz mnie są szczury buszujące w śmietniku i jakiś chłopak wychodzący ze stacji benzynowej. Pustka.
         Wzdycham przeciągle i zdejmuje z szyi wisiorek, który dostałam od mamy. Jest trochę naderwany przez ostatnią bójkę, dlatego  boję się go nosić. Chowam medalik do mojej nieodłącznej torby i zdejmuje z uszu słuchawki by zrobić z nimi to samo. Za sobą słyszę szybkie kroki. Odwracam się, jednak jest już za późno. Czuję ostry ból w policzku i szarpnięcie z boku. Ktoś wyrywa mi torbę. Tracę równowagę i niezdarnie upadam. Jestem otępiona, przez co trudno mi zarejestrować, w która stronę pobiegł złodziej. Słyszę za sobą kolejne kroki i  staram się wstać. Przytrzymuje mnie silna ręka, spoglądam w górę.
- Nic ci nie jest?
Zauważam jedynie, że to chłopak mniej więcej w moim wieku.
- Nie. Leć za nim !
Wskazuję ręką w kierunku, w którym, jak mi się wydaje uciekł rabuś.
- Co? - Pyta zdezorientowany.
- Ma moją torbę! No leć!
Widzę jak się waha, ale już po chwili biegnie za złodziejem.
        Wstaję chwiejnie podtrzymując się muru. Tu nie chodzi o samą torbę, choć jestem do niej przywiązana, ale o wisiorek, który w niej jest. Pamiątka po mamie jest dla mnie bardzo ważna. 
         Czekam oparta o ścianę zastanawiając się czy odzyskam swoją zgubę. Powoli tracę nadzieję, gdy z cienia wyłania się postać chłopaka. Podchodzi do mnie i podaje mi torbę. Sprawdzam czy wszystko w niej jest i odchodzę.
         Po kilku krokach orientuje się, że nieznajomy idzie obok mnie.
Zatrzymuję się.
On robi to samo.
Robię dwa kroki w przód.
On też.
Jeden krok w tył.
I jego krok w tył.
Koleś mnie małpuje !
         Kiedyś, w takim przypadku odtańczyłabym jakiś bezsensowny taniec, czekając czy on zrobi to samo. Ale dzisiejsza Ja jest inna, więc po prostu idę dalej.
A on obok mnie.
         Trwa to chwilę, aż w końcu mam dość i odwracam się do niego. Jak łatwo się domyśleć - on odwraca się do mnie.
          Stoimy tak chwilę, po prostu się na siebie patrząc. Mam do niego wiele pytań, przede wszystkim zastanawiam się u kogo się leczy. Po chwili decyduję się jednak na coś grzeczniejszego.
- Czego chcesz?
 Chłopak unosi brwi.
- No co ? Mam ci zapłacić za pomoc, tak? Dobra, kasa może być. Ile?
  Wyciągam z torby portfel, jednak on powstrzymuje mnie kładąc mi delikatnie dłoń na ręce. Jego palce są ciepłe.
Rumienię się.
Podnoszę szybko głowę i mierze go spojrzeniem.
- Wystarczy " Dziękuję " - mówi, a jego głos jest łagodny.
- Ekhm ... No tak ... - Chowam z zawstydzeniem portfel z powrotem do torby. - Dziękuję.
 Powiedzenie tego przychodzi mi z trudem. Już dawno nikomu nie dziękowałam.
        Odwracam się i ruszam w stronę domu. 
Słyszę za sobą jego kroki drepczące mi po piętach. Zatrzymuję się gwałtownie, a on na mnie wpada. Chwilę walczy z grawitacją, ale udaje mu się ustać w pionie. 
- Już ci podziękowałam, teraz nie musisz za mną iść.
Mówię dobitnie.
- Wolę się upewnić, że nic ci się nie stanie - mówi odwracając wzrok.
- To statystycznie niemożliwe, aby jednej nocy napadnięto na mnie dwa razy. - Nie wiem czy to prawda..
- Wiesz, mówią, że trzeba wziąć odpowiedzialność za uratowane życie - uśmiecha się kącikiem ust.
- Bez przesady, nie byłam umierająca - przewracam oczami i ruszam dalej wiedząc, że on idzie za mną.


       Czuję się skrępowana. To ta cisza. I jego obecność, która mnie coraz bardziej drażni. Widzę go kątem oka jak idzie z uniesioną głową i rękami w kieszeniach. Jest pewny siebie, ale z natury. To widać.
       Docieramy pod mój dom. Nie pamiętam co powinno się zrobić w sytuacji, gdy chłopak cię odprowadza. Chyba powinnam podziękować, ale jak na jeden dzień, to dla mnie trochę za dużo. Dlatego macham mu niedbale ręką i otwieram drzwi.
       Czekam, aż ktoś zacznie na mnie krzyczeć, jednak nic się nie dzieje. Widzę małą karteczkę na stoliku, z której wynika, że ojciec i Simona poszli na jakiś bankiet. Tym lepiej dla mnie. Idę spać.




        Gdy się budzę jest już po 1;00. Moi " właściciele" chyba jeszcze nie wrócili, bo jest za cicho. Ubieram się szybko i pakuje torbę. Dziś też nie idę do szkoły. Chwytam słodką bułkę, wkładam ją sobie do buzi i szybko zamykam drzwi od domu. Ruszam w stronę furtki jednocześnie chowając klucze do torby. Zaczynam się trochę ślinić przez tą bułkę. Szukam chusteczki w kieszeniach bluzy i podnoszę wzrok. 
        Po drugiej stronie ulicy, pod dębem wesoło do mnie machając stoi Opiekun Mojego Wczoraj " Uratowanego" Życia. 
Cholera.



niedziela, 22 grudnia 2013

II

26 maja
Dzień Matki

- Shannon, dokąd się wybierasz?
Simona wychodzi z kuchni w momencie gdy zakładam buty.
- Pospacerować.
- Masz szlaban - mówi dobitnie i mierzy mnie spojrzeniem. Wiem, że w jej oczach wyglądam źle. Jak zepsuta lalka. Kukiełka bez sznureczków, za które mogłaby pociągać.
- I?
Dobrze wie, że szlaban to pojęcie względne w tym domu.
- Masz zostać i pomóc mi sprzątać.
Śmieję się. Prawie szczerze.
- A od czego są pokojówki, które zatrudniłaś?
Nic nie mówi. Czego by nie powiedziała, ja i tak postawię na swoim. 



       Ulica. Ciągły ruch. Ludzie mnie popychają, depczą i kopią. Jestem papierkiem po cukierku leżącym na trawniku; patyczkiem od lizaka porzuconym w piaskownicy; gumą do żucia przyklejoną do buta starszej pani. Jestem śmieciem


szmata/odejdź/sama/śmieć/szmata/głupia/głupia/sama




-Mamo?
Jest tutaj. Czeka na mnie. Zimna, gładka, spokojna. Patrzy tak jak zawsze - z miłością. Gładzę jej policzek. Uśmiecha się.
- Co u ciebie słychać?
Pytam, choć wiem, że nie odpowie. Zamilkła rok i siedem miesięcy temu. 
        Czekam, sama nie wiem na co. Mam nadzieję, że to szare zdjęcie na kamieniu ożyję, że przemówi swoim ciepłym głosem. Wpatruję się w nie i po raz pierwszy, od prawie dwóch lat się modlę. Proszę i błagam by wróciła. Jednak zamiast niej napływają jedynie wspomnienia.

    Widzę jeden z naszych wielu dni spędzonych w szpitalu. I widzę oczy, dokładnie takie jak moje.

- Shannon. Caroline i Lisa już poszły?
- Tak, mamo. Jak się dziś czujesz?
- Lepiej, skarbie. Zdecydowanie lepiej.

    Tak łatwo jest okłamać dziecko.

- Opowiedzieć ci coś, myszko?
- Znowu o tych aniołach? - Przewracam oczami.
Mama się śmieję. 

    Zawsze lubiłam ten dźwięk.

- Myśl sobie co chcesz, ale One istnieją. Są wśród nas. Przychodzą gdy tracisz nadzieję aby na nowo cię nią napełnić.
- I co z tego mają? - Pytam jak zawsze. Tatuś nauczył mnie, że nie ma nic za darmo.
- Nasze szczęście pozwala Im żyć. 
- To bez sensu - robię kwaśną minę.
- Nadejdzie dzień, w którym wszystko zrozumiesz.
Chcę w to wierzyć, ale nie potrafię.
- Tak, tak. Śpij już, jutro masz badania - otulam ją tą sterylną kołdrą.
- Dobrze. Dobranoc, Aniołku - całuję mnie w policzek.
- Branoc.





- Hej! Shoo!
Zamieram.
- Hej! Tu jestem!
Odwracam się.
- Pamiętasz mnie?
Przede mną stoi krótkowłosa blondynka. Nie oni.
- Przepraszam, ale nie.
Naprawdę jej nie znam.
- Przecież to ja! Pamela! Pam, Pamelcia, Elcia ... Serio nie pamiętasz?
Kręcę przecząco głową.
- W gimnazjum siedziałyśmy razem na fizyce.
- Aaaaa ... - udaję, że sobie przypominam. Może da mi spokój.
Odwracam się i odchodzę.
- Co u ciebie?
Idzie za mną.
- W porządku.
- U mnie też, chociaż ostatnio pokłóciłam się z chłopakiem. Straszny dupek się z niego zrobił, mówię ci.
- Aha.
    Chwilę milczymy. Mam nadzieję, że pojmie aluzję i zostawi mnie w spokoju.
- A co u Nox'ów?
Zatrzymuję się.
- Co? - Pytam wpatrując się w nią.
- Nooo, co u was. Jak się trzymacie i w ogóle.
Widzę jak się peszy.
- Nie ma Nox'ów - mówię cicho.
- Jak to?!
- Wybacz, śpieszę się.
Odchodzę.


          Nox'i skończyli się rok i sześć miesięcy temu. Miesiąc po śmierci mojej matki, w dniu gdy wszyscy mnie opuścili.






czwartek, 12 grudnia 2013

I


Dzień matki
D Z I E Ń        M A T K I
d z i e ń m a t k i
Dzień Mamy/Mamusi/Matuli/Mamieńki/Mamuli
Dzieńmatki Dzieńmatki Dzieńmatki
dieńmatkidzieńmatkidzieńmatkidzieńmatkidzieńmatkidzieńmatkidzieńmatkidzieńmatki
-Shannon ...
dzieńmatkidzieńmatkidzieńmatkidzieńmatkidzieńmatki
- Shannon Parker!
- Tak?
Spoglądam przed siebie i napotykam rozgniewane spojrzenie nauczyciela.
- Pani Parker, może mogłaby pani nam łaskawie wyjaśnić co też tak bardzo panią pochłonęło.

    Milczy chwilę najwyraźniej oczekując odpowiedzi. Jednak ja jedynie na niego patrzę.

 - Jeżeli nie interesują pani zajęcia, po co więc chodzi pani do szkoły? Na moich lekcjach nie toleruję leni i nieuków. Jeżeli to zachowanie powtórzy się jeszcze raz, będę zmuszony zgłosić obecną sytuację pani dyrektor, a tego chyba nie chcesz. 

     Kolejna przerwa.

- Nie myśl, że sprawi mi to przyjemność, jesteś moją uczennicą już długie lata, mam do ciebie sentyment. Choć bardzo się zmieniłaś od gimnazjum, przecież byłaś takim dobrym dzieckiem, co się z tobą stało Shannon? Pamiętam jak kiedyś...
- Już! Już zrozumiałam, przepraszam.
Pamiętam. Pamiętam Dzień Mamy sprzed ponad roku.
- W porządku zatem. Wróćmy do lekcji. W XIX wieku ...
A więc jestem na historii, dobrze wiedzieć.




- Shannon Parker proszona do dyrektora. Powtarzam. Shannon Parker proszona do dyrektora.
Głos z głośników ciągnie się echem po korytarzach. Wychodzę ze swojej sali i zmierzam w kierunku gabinetu pani Smith. Nie pierwszy raz. Po raz kolejny pukam w dębowe drzwi. I po raz kolejny odpowiada mi ten sam głos.
- Proszę.
Otwieram wrota do jamy smoka i ostrożnie stąpając podchodzę do bestii. Dziś jest w dobrym humorze. Może dorwała już parę niewinnych owieczek. Ja będę kolejną.
- Usiądź proszę.
Siadam na krześle elektrycznym i czekam na pierwszą iskrę.
- Wczoraj w szkole miało miejsce pewne skandaliczne wydarzenie.
- Co nieco obiło mi się o uszy.
- Zatem wiesz o co chodziło, prawda?
- Możliwe.
- Czy ty unikasz odpowiedzi?
- Nie.
- A może nie chcesz ze mną rozmawiać?
-Muszę.
- Musisz? Jak to? Przecież nikt cię do niczego nie zmusza.
Sratatata.
- Zmusza czy nie?
Bestia warczy i pluje jadem. Zaraz mnie ukąsi.
- Nie.
- Właśnie - tryumf w gadzich ślepiach. - W takim razie powiedz mi co wiesz.
Monstrum świdruje mnie swoim spojrzeniem. Na wszelki wypadek sprawdzam czy nie zamieniłam się w kamień.
- Wiem to co inni.
- To znaczy?
 Poddaję się.
- Bójka-  Porażka.
- Ach, kolejna? A może wiesz kto brał w niej udział?
  Jakby nie wiedziała.
- Ja.
- Ach, więc to ty!
 Punkt dla potworka.
- Tak. Po prostu...
- Nie tłumacz się. Wina leży po twojej stronie. To ty pierwsza zaatakowałaś. Ty poniesiesz odpowiedzialność prawną, a twój ojciec będzie musiał zapłacić odszkodowanie.
- Prawną? To znaczy, że kurator?
- Niestety jeszcze nie... Przy następnej okazji owszem, ale nie dziś.
Niestety? Następnej okazji? Suka nie Bestia.





Wchodzę do domu. Na razie nikt na mnie nie krzyczy. Dobrze, jeszcze nic nie wiedzą. Ale już wkrótce. Muszę się przygotować. Idę w kierunku schodów.
- Shannon.
Za późno. Tata.
- Słucham?
Gra na czas wydaję mi się w tej chwili najlepszą opcją.
- Dzwonili do mnie ze szkoły.
- Och, jak to miło z ich strony. Wysypka pani Manson już zeszła? 
- To nie jest śmieszne. Znowu to zrobiłaś. Obiecałaś, że to już więcej się nie powtórzy. Ufałem ci. Znowu mnie zawiodłaś.
z n o w u
- Ja i Simona tak bardzo się staramy, abyś wyrosła na porządną dziewczynkę. Dlaczego tak bardzo nas krzywdzisz? 
Ja was?
 - Wiesz jak to boli? Twoje ciągłe kłamstwa, obietnice, spóźnienia, twoje pyskowanie, oceny, uwagi, i te twoje bójki. Jesteś chłopakiem czy dziewczyną? 
No zgadnij.
 - Dziewczyną! 
Brawo.
- Więc zachowuj się jak ona. Powinnaś się malować, ubierać sukienki, spódniczki. Gdzie biżuteria, którą od nas dostajesz? Dlaczego ...
Nie mów tego.
- ... nie jesteś ...
Przestań.
- ... jak  ...
Zamilcz!
- ... twoja matka?
 -  Wystarczy! Zamknij się do cholery! Nie masz prawa o niej mówić! Słyszysz?! To przez ciebie jej nie ma! To twoja wina! To ty ją zabiłeś! 
 Czuję łzy, ale nie swoje. Ich trujący zapach rozchodzi się po pomieszczeniu. Otępia mnie. Łzy rodzica powinny boleć bardziej niż własne, ale w swoim życiu widziałam ich już wystarczająco dużo by przywyknąć. 
- Co to za krzyki?
Na pole walki wkracza odsiecz, jednak nie moja.
- Shannon, coś ty znowu zrobiła?
Syk. Syk. Syk. Ssssimona ssssyczy. Robi to zawsze gdy chcę pokazać jak bardzo mnie nienawidzi. Dziś jest jej szczęśliwy dzień - może syczeć do woli.
- Nie twój zasrany interes.
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Robercie, powiedz coś swojej córce, jest bezczelna.
Jego łzy już wyschły. Sam je osuszył, by ukochana nie widziała w nim słabości. Tchórz.
- Idź stąd.
Prosi, więc idę.



                                  Chcę krzyczeć. Tak głośno by nie słyszeć tego irytującego głosiku w mojej głowie. 


szmata/głupia/suka/zawiodłaś/idź/idź/powinnaś/odejdź/idź/szmata/doniczego/sama


     Palą mnie wnętrzności. Ogień strawi wszystko. Rok temu zajął się sercem, dziś zabiera się za płuca. Kłuje,opieka, skwierczy,rumieni tkanki. Pod skórą mam grilla.
       Nie wiem gdzie idę. Chcę się tylko schować, gdzieś głęboko, najlepiej w piekle.




piątek, 29 listopada 2013

Krótka notka

Witam!



   Otrzymałam już zamówiony szablon, z czego się ogromnie cieszę, więc zabieram się do roboty. Obiecuję Wam, że zakończę to opowiadanie w wielkim stylu, naprawdę. Już sobie nie odpuszczę, tak jak w przypadku poprzedniego bloga. 
    Cieszę się ogromnie, że jeszcze o mnie pamiętacie, choć minął równy rok od mojego zniknięcia. To sporo czasu, jednakże dobrze go zagospodarowałam. Ćwiczyłam i myślę, że się to opłaciło. Mam przynajmniej taką nadzieję.
    Ale dość o mnie. Chciałabym powitać, w naszym niemałym świecie blogowiczów nową postać, z której jestem ogromnie dumna. Przed państwem ... luckily. Serdecznie zapraszam na jej pierwszego bloga http://the-worst-nightmare-is-a-life.blogspot.com. To historia, która wielu osobom wyda się bliska. Myślę, że warto ją przeczytać i się w niej odnaleźć.
    No dobra, nie zanudzam. Pozostaję mi tylko zaprosić Was do pozostawienia po sobie śladu w formie komentarza i jeżeli blog naprawdę Wam się spodoba to oczywiście do zaobserwowania ;)


Pozdrawiam!
I Życzę Miłego Weekendu!